Ja też słyszałem o świeczniku od mojego dziadka rocznik 1915 r. Z jego relacji wynikało, że pojawiał się on jak ktoś szedł sam ciemną nocą przez pola, albo przez las w kierunku Masłońskiego - Natalina, czy też Poraja nie pamiętam dokładnie. Np. jak ktoś wracał albo szedł na stację kolejową. Promyk ten czy też ognik albo prowadził kogoś prosto do jego domu, albo prowadził na tzw. "manowce". Jeżeli świecznik doprowadził do domu to trzeba było mu jakoś podziękować, ale nie pamiętam jak.
Co do naukowych wyjaśnień tego zjawiska to dziadek tłumaczył jego występowanie samo zapłonem wodoru wydostającego się z bagna ( ale u nas nie ma bagna ) albo .. tym że ktoś szedł przodem z karbidówką
Z innej beczki teść opowiadał mi kiedyś, że jego dziadek mieszkający w Postaszowicach dostał kiedyś od kogoś jakąś monetę, nie pamiętam nominału, która wracała do niego jak ją wydał pod warunkiem, że zostało mu coś reszty. Działo się tak przez dłuższy czas, zaczęły go dręczyć koszmary. Chciał się jej ze wszystkich sił pozbyć, rzucał na tacę w kościele nic to nie dawało zawsze znajdował ją z powrotem w kieszeni. Dopiero ktoś mu podpowiedział ( tzw. szeptucha? ) że musi ją o północy na rozstajnych drogach za siebie rzucić i broń boże się nie oglądać to zniknie. Tak też i zrobił jak rzucił to usłyszał jakby tętent galopujących koni. Uciekł w panice do domu.