odpis trochę nieaktualny ale się uśmiałem po pachy wiec i ja coś naskrobię.Tomekarcheo napisał trochę smutnej prawdy. Mnie spotkała sytuacja kiedy to na grupę i przewodnika musiałem czekać 40 min. To nie razi specjalnie przy założeniu, że przeznaczyłem dzień na zwiedzanie. Z dołu gród wygląda ciekawie a właściwie palisada, chociaż dziwi mnie trochę fakt dziury z drzwiami na środku. To jakby trochę nielogiczne dziurawić wał który miał chronić, no ale ja tam się nie znam specjalnie. Po 40 min. okazało się, że pani przewodnik siedziała cały czas w budce kasowej, wyszła, zaprosiła grupę do zwiedzania odpięła magiczny łańcuszek który grodził nam drogę. Ruszyliśmy schodami pod górę. Właściwie to podkładami kolejowymi, które śmierdzą jeszcze tym impregnatem. Ponad 80 stopni i jak czytam tu wzmianki o współfinansowaniu przez UE to mi się łza w oku kręci. Wydaje mi się, że niema żadnej normy którą te schody spełniają, a normy to coś co UE kocha. Młode dzieciaczki musiały wpełzać za przewodnik na czworakach, starsze osoby co kilka stopni robić przerwy a ja się zastanawiałem co by się stało gdyby na szczycie ktoś zasłabł i wezwano by karetkę...tragedia.
Wspinaczka jednak się opłacała. Widoki z palisady przepiękne. Cała okolica, niewyraźnie majaczące ruiny w Smoleniu - super. Rozpoczyna się opowieść. Nie jestem biegły z kultur ale zapamiętałem to, że żyli tam ludzie już 30 tyś. lat temu. W niewielkim schronisku w skale. Podczas prac archeologicznych odkryto tam wiele wskazujących na to rzeczy, jakieś narzędzia, kości zwierząt itp. Po przejściu trasy zwiedzania ruszyłem tam niezwłocznie i o ZGROZO!!!!!!!!!!! Jaskinia jest jakby na uboczu, jakby niczyja i nikt o nią nie dba. W środku walają się puszki, butelki, zużyte prezerwatywy papierzyska i licho wie co jeszcze. To pewnie dlatego, że spółka "Zamek" nie ustawiła przed jaskinią kolejnej budki kasowej z przewodnikiem i kartką 40min czekania. Oczywiście owe schronisko, mieszkanie naszych przodków pełni obecnie funkcje szaletu mimo to turyści chętnie się tam zapuszczają. Wróćmy jednak do zwiedzania grodu. Kilka dłuższych zdań na temat historii miejsca, funkcji jaką pełniła palisada, i wieża i przechodzimy do domostwa. W środku kicha, pomieszanie z poplątaniem, zaczynam się zastanawiać czy jestem w słowiańskiej chacie władcy tego grodu o czym stara się przekonać pani przewodnik czy w średniowiecznym domku, a może jednak jest to coś wzorowanego na XVIIw dworek rodem z Sienkiewiczowskiej powieści. Szyby w oknach, metalowe zawiasy, ze ścian wiszą jakieś sznurki, na środku jakieś krosno, palenisko i pieco-kominek. Oczywiście jakieś czaszki, i żadnego krzyża. Wiec jeśli jest to chata z Xw. to dobrze, ale jeśli z XII/XIII to powinna być cała w krzyże bo Polacy byli bardzo religijni albo przynajmniej praktykujący. To pozostanie dla mnie chyba zagadką. Dalej idziemy do wieży, pusto. Na ścianie wiszą dwie zbroje i dwie włócznie natomiast na piętrze same obrazki z zamkowego turnieju rycerskiego. Później już tylko wspinaczka na "taras widokowy" imponujący krajobraz i to w zasadzie kończy całą wycieczkę. Przewodnik prowadzi nas do metalowych schodów, które wprawdzie są o wiele wygodniejsze ale wyglądają paskudnie, wypuszcza nas drugim wyjściem i zatrzaskuje drzwi. 1h i 2 min uleciało. 40minut na czekanie i 22 na zwiedzanie. Moja chęć zgaszenia pragnienia musiała nieco poczekać, bo owa atrakcja turystyczna nie jest zaopatrzona w żadną formę kateringu. Wiec spragniony musiałem udać się do najbliższego sklepu spożywczego na rynku. Slogany reklamowe - "Nie planuj wycieczki, zrobimy to za Ciebie" chyba jeszcze nie dotarły do Podzamcza ale może niebawem...
Warte wspomnienia jest umilenie mi spaceru przez szalejące i kurzące quady. Przez chwile zastanawiałem się kto ma pierwszeństwo, rodzina pchająca wózek z dzieckiem czy człowiek w kasku na kilkuset-kilowym pojeździe, na szczęście obeszło się bez kolizji.
Osobiście lubię zwiedzać, spacerować zwłaszcza po jurze ponieważ stąd się wywodzę. Zamek znam dobrze, często tutaj bywałem i muszę z przykrością stwierdzić, że tandetnieje. Na dziedzińcu roi się od plastikowych karabinów, różowych piłeczek, świecących rogów dopełnionych drewnianymi mieczami i tekturowymi hełmami. W Karczmie w piwnicach zamku napić się mogłem kawy wyjątkowo kiepskiej jakości ale za to podanej w styropianowym kubku (jakże klimatycznie)Zjeść już nie bardzo było co poza rzecz jasna przysmakiem króla Jagiełły - hamburgerem z frytkami. Na szczęście w niewielkiej restauracyjce tuż za zamkową kasą można było skosztować czegoś lepszego w jak najbardziej epokowych nazwach jak się później okazało dlatego, że przybytkiem owym nie włada osławiona spółka "Zamek" która stara się kreować na lidera w dziedzinie turystyki i atrakcji turystycznych w gminie. Szkoda tylko, że potyka się na każdym kroku i uczyniła z monumentalnych bijących swoim majestatem ruin kicz bez ducha. No chyba, że ducha techno-party organizowanej w jeden z wakacyjnych weekendów. Ale tak już chyba będzie w tym kraju. Dziedzictwa naszej kultury albo zostaną pozostawione samym sobie, aż się rozpadną doszczętnie albo oddamy je w ręce osób które zrobią z nich kolorowy jarmark dla mas z grającą w tle skoczną muzyczką Dody. Wydaje mi się, że mamy w kraju dość parków rozrywki i zamienianie w takowe zabytków jest zbrodnią albo taką stać się powinno.
Tak czy owak za tydzień znów pojawię się w Podzamczu. Mam nadzieje, że wizyta zaskoczy mnie pozytywnie. Zdam relacje na forum.
P.S - Z ciekawości, ta spółka "Zamek" zatrudnia jakiegoś archeologa albo historyka ?
Pozdrawiam
|