Na życzenie fragment dotyczący ataku na teren Zagłębia: "(S. 21) Pieskowa Skała i Ojców uczyniły na mnie imponujące wrażenie. Wszędzie ruch, mnóstwo ludzi, koni, wozów i pojazdów. Cały Ojców - jeden obóz. Musztry, warty, ogniska, nad którymi wiszą na żerdziach kotły; w budynkach napchanych ludźmi, jak w beczkach śledzi, gwar, zaduch nie do wytrzymania. Właśnie do takiego budynku, "Hotelu Łokietka" wpakowano nasz pluton, pierwszym zwany. (...) Trzeciego dnia wieczorem dał się słyszeć w sali głos naszego dowódcy, Grekowicza, który zapisywał posiadających broń palną, zapytując zarazem, kto ma zamiar iść na (s. 22) ochotnika do Sosnowic (czyli Sosnowca) dla rozbrojenia straży pogranicznej. Miałem wtedy doskonałą dubeltówkę, jaką mi podarował jakiś leśnik (...). Opanowany przy tym jak i inni brawurą, zapisałem się na ten pierwszy chrzest bojowy. (...) Zaraz też następnego dnia wyruszyliśmy z Ojcowa, nie wiedząc, czy wszyscy doń powrócimy. Szliśmy na Olkusz, Sławków a dostawszy się do kolei, powsiadaliśmy do wagonów towarowych, w których żółwim krokiem podwieziono nas prawie pod samą stację. Była już blisko północ, kiedy po wyjściu z wagonów, rozstawieni w szeregi, jeden za drugim na dystans strzału z broni myśliwskiej, a w nich jeden od drugiego na dziesięć kroków, z odwiedzionymi kurkami, podchodziliśmy od strony Dąbrowy wprost ku komorze. Kawaleria, kosynierzy i pozostali strzelcy za nami idący obeszli komorę bokiem i stanęli pod lasem od strony Katowic, skąd miała kawaleria zawracać uciekających, a strzelcy przyjść nam z pomocą w razie potrzeby. Gdy nasz pierwszy szereg zbliżył się nie więcej jak na sto kroków, rozległo się głośne ... Stój! Kto idzie? ... I sypnęły się kule, świszcząc w powietrzu i bzycząc koło uszów ... - Kłaść się na ziemi! - krzyknął idący tuż obok mnie p. Grekowicz. Strzały ucichły. Zerwawszy się z ziemi, z wrzaskliwym "hura!" pobiegliśmy do budynku zwanego komorą. Nikogo przed nim nie było już; wszyscy weszli do środka, pozamykawszy za sobą drzwi. Jeden tylko, podobno Polak, ze straży komorowej, jak mi mówiono, nie zdążył ujść i został porąbany na placu. Oblężeni poczęli strzelać z okien, oblegający tłuc szyby. (...) Było wszakże kilku rannych, bo nawet sam Cieszkowski, dowodzący wówczas kosynierami; nie wiadomo mi tylko, czy byli zabici. Cieszkowski miał rękę przestrzeloną, na (s. 23) temblaku, więc zachęcał tylko do wdarcia się do wnętrza budynku. Niełatwym to jednak było, drzwi nie ustępowały pod naporem siły kilku ludzi, trzeba je było porąbać , ale nie mieliśmy ze sobą żadnego odpowiedniego narzędzia." CDN.
|